Recenzje
-
Do tego lumpeksu trafiłam stosunkowo niedawno, choć w okolicy bywam bardzo często. Jakoś nie skusił mnie wcześniej swoim wejściem, nie przepadam bowiem za takimi lokalami w podziemiach - zawsze jest ciasno, gorzej pachnie i brakuje światła. Tak jest i tu. Kiedy tam weszłam, pomieszczenie było pełne ludzi. Niestety od razu nastawiło mnie to wrogo do świata i odebrało chęć szperania wśród wieszaków. Postanowiłam jednak być dzielna i, skoro już tu jestem, przepatrzeć rzeczy. Niestety nie znalazłam nic dla siebie. Duż nowych, niezniszczonych ubrań, ale nic mnie nie zachwyciło. Jest tu też osobny wieszak z rzeczami wycenionymi, trochę jest tu ubrań, powiedzmy, bardziej eleganckich, ale mnie one nie przekonały.
I choć trzeba temu lumpeksowi przyznać, że lumpeksem nie śmierdzi, to szybko uciekłam, bo bardzo męczę się w takich ciasnych używakach.. -
Kiedyś był to fantastycznie zaprojektowany lokal. Wtedy nazywał się po prostu Kafejką, ze świetną, czarno-białą, drobną terakotą, ladą wzdłuż okna i lustrzaną ścianą. Obsługiwały tu zaś dwie panie o wymyślnych fryzurach.
Niestety z początkiem lat dziewiędziesiątych lokal zszedł na psy. Stał się "Orientem" zwykłym sklepem spożywczym - brudnym i bez fantazji. Sprzedaje się tu przede wszystkim alkohol, zawsze są kolejki, a w nich nietrzeźwi ludzie. I choć dla mnie to miejsce wiąże się ze wspomnieniami z dzieciństwa (codziennie z moją przyjaciółką szukałyśmy tu pod ladą drobnych upuszczonych przez poprzednich klientów, a za nie kupowałyśmy sobie przerażające ilości sękacza albo lodów), to jednak nie polecam tego miejsca. -
Suparom Thai Food na Wałbrzyskiej to filia istniejącego już od 1996 roku lokalu na Marszałkowskiej. Serwują tu obłędnie dobre tajskie jedzenie, które kojarzy mi się z czasami,kiedy mieszkałam przy al. Wilanowskiej. Wtedy to raz na jakiś czas zamawialiśmy tam nasze ulubione potrawy. Pamiętam te momenty rozpaczliwych poszukiwań ulotki z numerem telefonu i menu. Jedzenie zamawialiśmy przez telefon, po czym po upłynięciu pół godziny jechało się po nie samochodem, lokal ten bowiem nie zapewniał dostawy. Minuty oczekiwania dłużyły mi się okropnie, ale wiedziałam, że warto czekać, bo wszystko, co tam zamawialiśmy, było fantastyczne.
W naszym stałym zestawie niezmiennie znajdował się Pad Thai z krewetkami wymiennie z Pad Thaiem z kurczakiem i Makaron smażony z warzywami. Do tego zazwyczaj wybieraliśmy curry (zielone albo czerwone), które choć dość ostre, było zawsze bardzo smaczne. Próbowaliśmy również kaczki - dobra, chociaż za każdym następnym razem nie wytrzymywała konkurencji curry:)
Żałuję, że nie mieszkam już w okolicy nie mam już okazji jeść w Suparom tak często, jak kiedyś. -
Restaurację Vera Italia pamiętam z dzieciństwa. Przychodziłam tu czasem z rodzicami po szkole, która była bardzo blisko. Kiedyś mieli tu fantastyczne jedzenie, a lokal zawsze pełen był Włochów. Tutejsze tiramisu było słynne na całe miasto, a makarony serwowali wybitne. To właśnie tu z dreszczykiem emocji, wraz z przyjaciółką, za pieniądze, które dostałyśmy na cały miesiąc szkolnych obiadów, kupiłyśmy sobie po Calzone z boskim farszem. Pamiętam, że wyrzuty sumienia walczyły z myślą, że to najlepszy posiłek w moim dotychczasowym życiu.
Niedawno wybrałam się tam po długiej przerwie i moje rozczarowanie było bolesne. Lokal był zupełnie pusty, byliśmy jedynymi klientami. Jedzenie, które zamówiliśmy było po prostu parszywe. Zupełnie niesmaczny makaron - rozgotowany i zbyt tłusty, dodatków na pizzy jak na lekarstwo. Ja nie byłam specjalnie głodna, zdecydowałam się więc na przystawkę - pieczonego pomidora faszerowanego tuńczykiem. Nie chcę rzucać bezpodstawnych oskarżeń, jestem jednak prawie pewna, że farsz w moim zdaniu był po prostu gotową tuńczkowo-majonezową pastą. Nawet jeśli tak nie było, było to niestety niejadalne.
Po tak nieudanym posiłku, nie chciałam nawet sprawdzać, czy legendarne tiramisu przetrwało próbę czasu. Jeśli bym się zawiodła, ikona mojego dzieciństwa już całkiem ległaby w gruzach. -
Kiedy to miejce powstało, szefem kuchni był Włoch, który sam ułożył menu, tak aby było zgodne z kulinarną tradycją włoskiej prowincji. Niestety z czasem, poziom restauracji trochę spadł, choć wciąż pozostały pierwotne elementy, jak np to, że pizza, którą dostajemy na talerzu, jest niepokrojona.
Wystrój w dość nieudolny sposób nawiązuje do włoskich wnętrz. Na ścianach zobaczymy marne freski, a klienci siedzą na drewnianych ławach, przy drewnianych stołach.
Jeśli chodzi o jedzenie, jest ono bardzo smaczne, choć nieprzyzwoicie drogie. Jedyne co dostaniemy tu w rozsądnej cenie to pizza. I dla niej warto tu przyjść. Jest bowiem naprawdę smaczna - na cienkim cieście, z odpowiednią ilością dobrego sera, nie zbyt tłusta, z wysokiej jakości świeżymi dodatkami. Jeśli nie przyjdziemy bardzo głodni, jedna pizza nasyci dwie osoby, dzięki czemu posiłek staje się osiągalny finansowo.
Na plus na pewno policzę Prowincji kompetentną i uprzejmą obsługę, która ubrana jest na czarno (choć akurat to chyba mi się nie podoba).
Jeśli więc już koniecznie musimy zjeść na Starym Mieście, Prowincja, choć przeczyści nam portfel, kulinarnie nas usatysfakcjonuje. -
Delikatesy K&M budzą wiele kontrowersji. Najlepszym na to dowodem jest powstanie na facebooku grupy "Gardzę sklepem K&M Delikatesy Nowolipki/Jana Pawła II". Strasznie się uśmiałam,kiedy to zobaczyłam, choć tudno mi nie przyznać twórcom grupy racji.
K&M budzi bowiem sprzeciw obywateli swoją polityką podejrzliwości wobec klientów wchodzących z torbami z innych sklepów, a także wysokimi cenami produktów.
Rzeczywiście obsługa jest tu wybitnie niesympatyczna, a tanio nie jest. Wybór produktów jest tu jednak, trzeba przyznać, duży, w tym sporo żywności bezglutenowej, trochę chemii, pieczywo, czy dział mięsny. Irytuje stoisko z warzywami, gdzie nie ma samobsługi (czyżby kolejny przejaw nie ufania klientom).
Jestbtu również dział alkoholowy, jednak i on nie wzbudza mojego entuzjazmu. Znalazłam tu bowiem wino, które znam z Walencji i które tam kosztowało 3€. Tu kosztuje złotych 40.
Jedyne, co lubię w tym sklepie, to porządek jaki tu panuje. -
To stosunkowo nowe miejsce na rogu Jana Pawła i Solidarności. Podoba mi się zewnętrzny wygląd lokalu, w środku jest nieco gorzej, choć nie tragicznie. Wieczorkowscy oferują duży wybór wędlin, z którego jako wegetarianka nie miałam okazji skorzystać. Na szczęście oprócz wyrobów mięsnych dostaniemy różne produkty garmażeryjne, takie jak naleśniki, czy pierogi z różnym farszem. Są one jednak dość drogie. Ja próbowałam tych ze szpinakiem i okazały się być całkiem niezłe. Skorzystałam z opcji jedzenia na wynos, w lokalu jest jednak również możliwość zjedzenia na miejscu. Półpiętro z kilkoma stolikami wydaje się być całkiem przytulne.
Obsługiwała mnie tu wyjątkowo sympatyczna pani, którą bardzo zmartwiła wiadomość, że nie jem miejsca, szybko jednak odzyskała dobry humor, bo "przecież mamy też dużo dań jarskich!".
Jeśli więc chcemy zjeść tradycyjne dania w lokalu, bez napinki, raczej na szybko niż biesiadnie, myślę, że Wieczorkowscy się sprawdzą. Na wynos wolę jednak kupić domowe wyroby sprzedawane przy pobliskiej Hali Morowskiej - są tańsze i, na mój gust, smaczniejsze. -
O tej aptece dowiedziałam się od....taksówkarza który uraczył mnie historią o swojej chorej matce i poinformował mnie, że wszystkie lekarstwa kupuje ona właśnie e Aptece Mirowskiej. Dlaczego? Wcale nie dlatego, że mieszka w oklicy (o nie, mieszka na drugim końcu miasta), ale dlatego, że apteka ta słynie z niskich cen.
I rzeczywiście, ilekroć tu coś kupowałam, zaskoczona byłam sumą, którą musiałam za moje zakupy zapłacić. Niestety wiąże się to z bardzo długimi kolejkami. A jako że klientami są tu w przeważającej większości ludzie starsi, kolejki poruszają się do orzodu raczej powoli. Jeśli jednak mamy więcej czasu, polecam, bo to się po prostu opłaca. To dobrze zaopatrzona apteka, również w leki refundowane.
A co najważniejsze - apteka czynna jest całą dobę, chocć nie liczmy, że w nocy ominą nas kolejki. -
Nie przepadam za tym sklepem, chociaż muszę przyznać, że wielokrotnie bywał pomocny. Brakuje bowiem w okolicy sklepów spożywczych - takich, które oprócz alkoholu i paluszków oferują również świeże pieczywo, warzywa i owoce, czy nabiał.
Central Market jest dość drogi, szczególnie ceny warzyw i owoców mogą przerażać. Mamy tu jednak duży dział z pieczywem różnych firm (m.in. Lubaszki) - wybór jest całkiem niezły.
Jeśli chodzi o słodycze, nie ma rewelacji - kiedy ostatnio szukałam jakiejś ciekawszej czekolady, miałam problem z jej znalezieniem.
Podoba mi się dział ze zdrowszą żywnością. Znajdziemy tu całą masę różnych zbożowych ciastek, batoników, czy płatków, choć ich ceny są mocno zawyżone.
Plusem jest też sekcja z kosmetykami - niewielka, ale zawsze to coś.
Jest tu też oczywiście dział alkoholowy.
Obsługa jest tu nienajmilsza, ale trudno się jej dziwić - podziemia Dworca Centralnego nastrajają raczej ponuro. -
Ten sklep wielokrotnie mnie ratował, kiedy potrzebowałam kupić komuś jakiś drobny prezent - fajna czekolada albo kolorowa galaretka Makarena (mój chłopak ją uwielbia) to zawsze dobry pomysł.
Sklep w podziemiach jest zawsze po drodze, więc często do niego wpadam. Jest tu całkiem niezły wybór słodyczy, chociaż kiedy trafiłam tu po raz pierwszy, liczyłam na coś więcej. Nie znajdziemy tu bowiem wyjątkowych słodkości, których nie ma w innych sklepach np.sprowadzanych z zagranicy czekolad. Raczej wybór klasycznych, polskich i zagranicznych, ciastek, bombonierek, czy cukierków. Miłośnicy wyrobów szwajcarskiej firmy Lindt ucieszy cała chyba gama jej produktów dostępnych w Polsce. Wielkim plusem są liczne promocje, również produktów Lindt, które należą do tych droższych. Informacje o przecenionych produktach znajdziemy zawsze w witrynie, więc od razu widzimy, czy warto wpaść do środka.
Polecam głównie dla promocji.